Doi Pui – wioska ludu Hmong

Doi Pui

To malownicza wioska, ukryta w gęstych górskich lasach Parku Narodowego Doi Suthep-Pui. Obejmuje on 2 szczyty – Doi Suthep i Doi Pui.

Doi (ดอย) to w języku tajskim góra.

Szczyt Doi Pui jest wyższy – ma 1,685m, a Doi Suthep – 1,676. 

To jedna z najwyżej położonych wiosek plemiennych w Tajlandii – aż 1685 metrów nad poziomem morza. Jest domem dla ludu Hmong. Liczy około 200 gospodarstw domowych, w których mieszka blisko 1300 osób.

Ludność Hmong ma długą i burzliwą historię migracji, a w wyniku różnych przemian politycznych i konfliktów, ostatecznie osiedlili się m.in. w zacisznych regionach północnej Tajlandii. W rejonie Chiang Mai zadomowili się w latach 50 XX wieku. Początkowo jednym z głównych źródeł dochodów była uprawa maku lekarskiego w celach leczniczych i narkotycznych. Później rząd w ramach polityki antynarkotykowej nakazał likwidację upraw, a zamiast tego polecił utworzyć bardziej przyzwoite plantacje (m.in. kawy i liczi. Co ciekawe, według różnych źródeł uzależnienie od opium nadal jest tutaj dość wysokie, zwłaszcza wśród mężczyzn.

Lokalizacja

Wioska Doi Pui znajduje się w odległości ok. 12 km od centrum Chiang Mai w linii prostej. Faktyczna droga jest 2 razy dłuższa i wynosi ok. 24km. Dotarcie do Doi Pui nie jest jednak łatwe. Nie jeżdżą tam żadne autobusy, a taksówkarze również nie są chętni do wykonywania tam kursów. Aby się tam dostać wymagana jest otwartość, umiejętność targowania się i chęć do kontaktów z lokalsami 😉 Nam udało się tam dotrzeć dopiero za drugim podejściem.

Wat Pha Lat trail – The monk’s trail – szlak mnicha

Na początek szlaku podjechaliśmy azjatyckim Uberem – tzw. Grabem. Zawdzięcza on swoją nazwę oznaczeniom w postaci pomarańczowego, niczym szaty mnicha, materiału obwiązanego na drzewach. Niestety większość materiału jest już dość wypłowiała, a na niektórych fragmentach trasy w ogóle nie ma tych oznaczeń. Ich brak po pewnym czasie budził w nas wątpliwość, czy droga, którą idziemy jest aby na pewno prawidłowa. Szlak ma ok. 2 km i kończy się w świątyni Wat Pha Lat. Nie jest trudny, widzieliśmy mnichów przemierzających go w klapkach, jednak osobiście polecamy zabrać nieco bardziej odpowiednie obuwie. Niestety jakoś w ¾ wędrówki złapała nas koszmarna ulewa i szlak zamienił się w mini-wodospad. Świątynię Wat Pha Lat zwiedzaliśmy już kompletnie przemoczeni. Warto więc zabrać ze sobą płaszcz lub kurtkę przeciwdeszczową oraz środki odstraszające owady.

Wat Pha Lat

Jest to jedna z naszych ulubionych świątyń w całej Tajlandii. Sam fakt, że jest ukryta w dżungli i znajduje się koło wodospadu dodaje jej niesamowitego uroku i tajemniczości. Jest z niej piękny widok na Chiang Mai, dużo ciekawszy niż z wyżej położonej Wat Phra That Doi Suthep, ponieważ patrzymy na miasto ze szczytu wodospadu.

Zarówno do Wat Pha Lat, jak i Wat Phra That Doi Suthep można również podjechać tzw. czerwoną taksówką, lub Grabem. Planując odwiedzenie tej świątyni lub innych trzeba pamiętać o zabraniu ze sobą zakrywających ramiona i kolana ubrań.

Po przeczekaniu ulewy i zwiedzeniu Wat Pha Lat postanowiliśmy kontynuować nasz trekking.

Najbardziej emocjonująca jazda taksówką w życiu

Ścieżka prowadząca z Wat Pha Lat w górę jest dziksza, dużo węższa i dużo bardziej stroma niż Monk’s Trail. Po ulewie ten szlak stał się dość niebezpieczny – łatwo było o poślizgnięcie się i trzeba było co chwilę chwytać się drzew. Zrezygnowaliśmy ze wspinaczki i wróciliśmy do Wat Pha Lat. Zbierało się na kolejną ulewę, więc nie chcieliśmy ryzykować schodzenia tą samą ścieżką, którą weszliśmy.

Kiedy rozważaliśmy co robić, podszedł do nas przygarbiony i pomarszczony Taj i zaproponował odwiezienie nas taksówką do Chiang Mai. Jakimś cudem kompletnie nie przeszkadzało mu, że spodnie mamy ubłocone do kolan. Po krótkim, acz intensywnym targowaniu się ustaliliśmy cenę 500 bahtów za kurs do centrum. Zostaliśmy wpuszczeni do samochodu, a pan z którym dobiliśmy targu wrócił do domku. Byliśmy przekonani, że poszedł po właściwego kierowcę, a sam będzie dalej naganiać biednych i ubłoconych turystów do taksówek, jednak ku naszemu przerażeniu to on sam wrócił z kluczykami. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że podejrzenia powinna wzbudzić automatyczna skrzynia biegów w aucie, ponieważ ów Taj miał sparaliżowaną lewą rękę i lewą nogę. 

Muszę jednak przyznać, że całkiem nieźle mu szła jazda po górskich drogach. Auto od czasu do czasu nieco zjeżdżało na boki, kiedy puszczał kierownicę, żeby włączyć kierunkowskaz. Kiedy już powoli dochodziliśmy do wniosku, że wcale nie jest tak źle, to pan Taj ogarnął w lusterku, że my mamy maseczki, a on nie. Wpadł więc na pomysł, żeby ją założyć w trakcie jazdy jedyną zdrową ręką, jednocześnie przytrzymując kierownicę jedyną zdrową nogą. Tak, na górskiej drodze. A założenie maseczki jedną ręką, to nie jest łatwa sprawa.
Tamtego dnia nie udało nam się dotrzeć do Doi Pui, więc zdecydowaliśmy się na kolejne podejście.

Droga do Doi Pui – Grab

To był nasz ostatni dzień w Chiang Mai i chcieliśmy mieć pewność, że tym razem nam się uda dotrzeć do Doi Pui. Zamówiliśmy więc Graba. Byliśmy ciekawi czy w ogóle ktoś weźmie taki kurs, ale o dziwo dość szybko pojawił się chętny kierowca. Kiedy jednak wsiedliśmy do auta zaczął tłumaczyć, że on chce na nas poczekać w wiosce i mamy mu zapłacić dodatkowo za każdą godzinę czekania. W przeciwnym razie nie opłaca mu się nas wieźć. Stawka, którą sobie zażyczył była dość szalona i w związku z tym anulowaliśmy kurs do Doi Pui i poprosiliśmy o odwiezienie na postój czerwonych taksówek (tzw. red taxi).

Droga do Doi Pui – jednak Songthaew

Na widok 2 farangów kierowcy red taxi od razu zaczęli intensywnie machać ofertami wycieczek do Doi Pui, Wat Phra That Doi Suthep i Bhubing Palace. Ceny na trzymanych przez nich tabliczkach były jednak dużo niższe, niż ceny oferowane ustnie. Dialogi wyglądały mniej więcej tak:

-okej, to do Doi Pui za 200 bahtów za osobę, tak jak tu jest napisane?
-nieno, 600 bahtów, 200 to jest jak się zbierze cała taksówka ludzi.
-okej, możemy poczekać na innych.
-ale mały jest ruch, nikt nie przyjdzie.

Red taxi to nie są taksówki w europejskim znaczeniu tego słowa. Są to tzw. songthaew (สองแถว) i wyglądają tak:

Jest to połączenie taksówki i autobusu, które niesamowicie smrodzi. Nazwa songthaew dosłownie oznacza 2 rzędy:

สอง – dwa

แถว – rzędy, również np. w Excelu

Zdesperowani i żądni przygód jeżdżą na stojąco trzymając się metalowego stelaża.

Ostatecznie utargowaliśmy cenę dla 2 osób nieco wyższą niż ta z oferty, ale jednocześnie dużo niższą niż pierwotnie zaproponowana przez kierowcę. Podczas naszych negocjacji kierowca z Graba dalej jeździł wokół i jeszcze z 2 razy zapytał, czy jednak nie wolimy przystać na jego propozycję. Sama jazda w songthaew to była niesamowita przygoda i zdecydowanie polecamy ten sposób dostania się do Doi Pui.

Doi Pui – wioska ludu Hmong

Przede wszystkim wioska Doi Pui jest niepolecana osobom, które potrzebują toalet zachowujących minimalne standardy, a nie mają pęcherza ze stali. Zaraz po wyjściu potrzebowaliśmy udać się za potrzebą i zapłaciliśmy  równowartość 50 groszy za toaletę pełną pajęczyn, z niedziałającym zamkiem, a zamiast spłuczki była beczką z wodą, w której pływał garnek. Reszta toalet trzymała ten poziom.

Wędrując po wąskich uliczkach wioski, uwagę zwracają prostej, niejednolitej konstrukcji domy pokryte kolorową blachą, gęsta sieć pnących się kabli elektrycznych oraz zewnętrzne instalacje wodne. Całość tworzy obraz urokliwego nieładu. Spacerując po wiosce można spotkać wolno biegające kury, psy czy niezliczone ilości przebiegających drogę jaszczurek. Spotkaliśmy też małe skorpiony.

Główną atrakcją wioski jest ogród oraz muzeum etnograficzne, które w całości pokazuje sposób życia ludu Hmong. Wstęp do ogrodu i muzeum to osobny koszt 10 bahtów. Nie zwiedziliśmy muzeum, natomiast ogród tak. Przyciąga on wzrok, co sprawia, że chyba każdy turysta go odwiedza. Na terenie ogrodu znajduje się wodospad.

Na ulicznych straganach Hmongowie oferują turystom swoje rękodzieła, takie jak dywaniki, spódnice, obrusy, torby, narzuty i poduszki. Są też mniej regionalne pamiątki, które można również znaleźć w centrum Chiang Mai. W międzyczasie warto napić się miejscowej kawy arabiki (WARTO!), czy posmakować herbat i naparów, jednocześnie podziwiając otaczającą faunę i florę. Jeżeli chodzi o jedzenie to są pojedyncze stosika z przekąskami i kilka restauracji oferujących pełne dania.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *